środa, 4 czerwca 2014

Współczucie - jest czy go nie ma?

Ile razy w życiu powiedzieliście drugiej osobie "wiem, co czujesz"? A ile razy usłyszeliście "współczuję Ci"? Pewnie całkiem sporo. Nic dziwnego, przecież to zwykłe ludzkie odczucie. Jednak czy ten stan emocjonalny rzeczywiście istnieje? 

Często próbujemy okazywać zrozumienie, solidaryzować się w cierpieniu – zwłaszcza z bliskimi osobami. Przyjaciółka przyjaciółce, matka córce, kolega koledze i reszta świata sobie nawzajem – każdy pragnie wyrażać pewnego rodzaju ubolewanie w stosunku do kogoś, kto czuje się nieszczęśliwy. Taka empatia, czyli zdolność odczuwania stanów psychicznych innych osób i umiejętność spojrzenia na świat z ich, często odmiennej, perspektywy, nie jest nam obca. Jednak nie każdy wie, że jest ona stopniowalna.

Pierwszy stopień to tak zwana samoświadomość – tłumaczona jako współczucie samemu sobie i rozumienie własnych stanów emocjonalnych. Kolejnym stopniem jest reakcja na odczucia innych, czyli mówiąc prosto – „czuję to, co Ty”. A jeśli czuję, jeśli WSPÓŁczuję – to chcę nieść pomoc. Bo taka ludzka natura.

Jednak czasem ta „ludzka natura” mogłaby być zastąpiona wyrażeniem „ludzka ciekawość”, która ze współczuciem ma niewiele wspólnego. Czy siedzenie przy kimś, wypytywanie o to, co właściwie się stało, a może jeszcze głaskanie po głowie przeplatane jakże głębokim „tak bardzo mi Cię szkoda” jest naprawdę lepsze od działania, niesienia pomocy?  Nie lepiej wstać i wykazać jakąkolwiek aktywność, by chociaż spróbować znaleźć wyjście z sytuacji? By „poszkodowany” faktycznie odczuł, że ma osobę, na którą może liczyć. To z pewnością zapewniłoby mu większy komfort psychiczny niż rzucone w jego kierunku tych kilka słów.

Od najmłodszych lat uczono nas, że bierność nie jest zbyt dobrą cechą. Że trzeba działać, trzeba walczyć, trzeba cokolwiek robić, byleby tylko nie stać w miejscu. Tak samo jest w przypadku okazywania empatii wobec innych, której potwierdzenia można szukać w definicji współczucia, wywodzącej się ze wschodnich kultur.

W buddyzmie znajdujemy tzw. szlachetną aktywność, idącą w parze ze współczuciem – tzw. Karuna (w tłumaczeniu: serdeczne współczucie).  Buddyjski pogląd w większym stopniu uwzględnia aktywność niż samą litość kierowaną w stronę drugiego człowieka. Mówi o tym, że niezależnie od tego, jak głębokie są nasze uczucia i jak bardzo nasze myśli przepełnione są współczuciem – to kiedy nie ma przejawów działania, współczucie nie istnieje. Jeśli natomiast oprócz uczuć i chęci, mamy do czynienia także z aktywnością – wtedy można mówić o współodczuwaniu.

Pomijając religijne sposoby rozumienia tego zjawiska, istnieje również inny aspekt. Według psychologów empatia jest silnym hamulcem zachowań agresywnych, przez co jest to uczucie społeczne, a więc element ludzkiego życia. 
Element, który może być rozumiany różnorako, jednak zawsze u jego podnóża leżą dobre intencje. 
A że dobro nigdy nie zginie, to i współczucie będzie nam towarzyszyło w codziennym życiu.

wtorek, 3 czerwca 2014

O przypadkach słów kilka.

- Puk, puk!
- Kto tam?
- Przypadek. 


Przecież tak mówią, że przypadki chodzą po ludziach. Chodzą od drzwi do drzwi i pukają. I co któryś naiwny otworzy, bo może jednak nie sądzi, że to Przypadek. A Przypadek jest bardzo sprytny. Zostanie na dłużej, rozgości się, będzie czuł się jak u siebie w domu. Chociaż sama nie wiem, gdzie mieszka i jak wygląda jego dom. Pewnie rozmieszczenie przedmiotów w jego pokoju też jest przypadkowe. 

Trochę jak u mnie. Tu na biurku szklanka, tu talerz z niedojedzonymi truskawkami, lampka, zeszyt, piórnik, lusterko, tusz do rzęs, jakaś ulotka, 10 złotych w drobnych monetach i cała masa innych rzeczy. Torby, torebki, ciuchy, zasuszone kwiatki, zdjęcia, książki. Wszystko. Wszystko to bez ładu i składu. Z przypadku się tu znalazło i przypadkowo zostało, tak jak i nasz bohater. 

I gdy już został wpuszczony, to sobie żyje obok i czyni nasze życie jeszcze bardziej przypadkowym. 

Przypadkiem pójdę spać o 3:00.
Przypadkiem się nie wyśpię. 
Przypadkiem zaśpię. 
Przypadkiem ucieknie mi autobus/pociąg/tramwaj.
Przypadkiem zdam lub nie zdam egzaminu.
Przypadkiem będzie mnie bolała głowa, brzuch, noga albo nie będzie mnie bolało nic. Też przypadkiem.
Przypadkiem mój humor będzie dobry/średni/zły (niepotrzebne skreślić).
Przypadkiem opowiem cały mój dzień każdemu znajomemu. 
Przypadkiem nie powiem nikomu nic. 
Przypadkiem przejdę na czerwonym świetle, ale za to po białych pasach. 
Przypadkiem się zamyślę i pójdę nie tam, gdzie trzeba. 
A potem uśmiechnę się do tych myśli albo rozpłaczę na myśl o nich. 
Przypadkiem nigdy nie płaczę, więc jednak nie. 
Przypadkiem złapie mnie deszcz. Innym razem słońce. 
Przypadkiem pójdę na zakupy.
Przypadkiem potrąci mnie tramwaj.
Przypadkiem zjem coś niezdrowego, a może nie zjem nic. 
Przypadkiem napiję się Coca-Coli. Tak, lubię Coca-Colę.
Przypadkiem pójdę na spacer.
A innym przypadkiem na imprezę. Albo trening. 
Przypadkiem natknę się na piosenkę, która zostanie mi w głowie na bardzo długo. Jak ta.
Przypadkiem poznam ludzi, którzy zmienią moje życie. 
A przypadkiem takich, którzy do niego nie wniosą nic. 
Przypadkiem ktoś powie mi coś miłego.
Przypadkiem ktoś mnie obrazi.
Przypadkiem lubię się śmiać. 
Przypadkiem robię coś źle. 
Przypadkiem nie jestem idealna. Ale Przypadek mi mówi na ucho, że i tak dobrze sobie z tym radzę. 
Przypadkiem lubię rozmawiać, wymawiać, rozmyślać, wymyślać, rozkminiać, wykminiać. Taka moja natura.
Przypadkiem mam niebieskie oczy.
I blond włosy. Bardzo przypadkiem. 
Przypadkiem kocham tańczyć. 
Przypadkiem lubię dzieci. Stop. Uwielbiam dzieci.
Przypadkiem mówię "nieważne", gdy jest to najważniejsze i na odwrót. 
Przypadkiem mówię nieodpowiednie rzeczy w nieodpowiednim czasie, choć czasem mi się zdarza zabłysnąć. 

Przypadkiem moje życie jest sumą tych wszystkich przypadków i ten wpis również powstał z przypadku.
Bo nie umiem zasnąć, tłumacząc, że to przez przypadek.

niedziela, 25 maja 2014

Definicja straty.


"I wiem, że czasem to, co tracisz definiuje Cię."


Każdego dnia, na każdym kroku, z każdą godziną coś w życiu tracimy. Bo przecież taka minuta, jak ta teraz - zdarza się tylko raz. Drugiej takiej nie będzie. To już powinno czynić ją wyjątkową, ale często żyjąc w monotonii dnia codziennego, najzwyczajniej w świecie jej nie doceniamy. I to nie tylko ja czy Ty, ale większość ludzi tak robi. Pokaż mi osobę, która szczerze cieszy się z każdej chwili życia - z chęcią ją poznam. 

Oprócz czasu tracimy również zdrowie. Często na własne życzenie. Żyjemy szybko, a potem się dziwimy, skąd to złe samopoczucie. Nieodpowiednia dieta, brak snu, nadmiar kofeiny, nikotyny i innych szkodzących chemicznych środków. I dopiero, gdy widzimy, że coraz mniej mamy tego zdrowia - zaczynamy je szanować, choć w wielu przypadkach jest już trochę za późno. 

Co jeszcze tracimy? No pieniądze. W dzisiejszych czasach jesteśmy zmuszeni do wydawania pieniędzy i nie ma co tego kwestionować, ale są i tacy, którzy je po prostu trwonią. Hazard, nałogi... I nagle zaczyna brakować na życie. I potem spotykam takiego pana Bezdomnego, który niezbyt trzeźwym głosem uskarża się na mundurowych, którzy kazali opuścić mu teren dworca. Szkoda mi pana... Każdego szkoda, bo współczucie jakoś tam zawsze towarzyszyło i towarzyszy mi w życiu, ale ja panu pić nie kazałam. I chociaż najchętniej bym zrobiła tak, żeby każdy miał swoje wymarzone życie to niestety - tak się nie da. 

Dalej. Tracimy chęci i motywację do czegokolwiek, bo nam nie wychodzi. Zamiast podnieść głowę do góry i powiedzieć sobie "to była lekcja, wyciągnij wnioski i próbuj dalej" to zaprzestajemy działań w ogóle. Bo prościej jest liczyć na łatwe i osiągalne sukcesy niż spróbować czegoś, co nie daje stuprocentowej pewności na powodzenie. Przecież jak my się potem przyznamy przed samym sobą, że nam nie wyszło? A co dopiero przed innymi?! No właśnie.

Tracimy szanse na cokolwiek, bo boimy się zaryzykować. Pierwszy krok jest zawsze najtrudniejszy - to prawda, ale wystarczy się przełamać i wtedy następne kroki wydają się być jak przewracające się kostki domina. Nie bez powodu mówią "nie ma ryzyka - nie ma zabawy" lub "kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana". Just try!

Ciągle tracimy zbyt wiele czasu na szukanie przyczyn. Nie potrafimy się pogodzić z tym, że nie zawsze jest kolorowo. I zadajemy sobie pytanie "dlaczego tak się dzieje i czemu akurat mnie to spotyka?"... Zupełnie niepotrzebnie. Lepiej dopowiedzieć "a dlaczego nie?" i po prostu brać garściami to, co daje nam życie.


Z pewnością dzieje się to wszystko na rzecz czegoś. Tracimy czas, zdrowie, pieniądze nie tylko po to, by być chorym lub uzależnionym czy też żyć z myślą, że "coś mi w życiu ucieka". Tracimy, by - być może - zyskać piękne wspomnienia, poznać wartościowych ludzi, przeżyć niezapomniane chwile lub by ponownie odnaleźć sens i rozpocząć kolejny etap z nowymi chęciami do życia. 

Czasem, gdy coś tracimy - widzimy, na czym nam zależy, jak zachowujemy się w danej sytuacji i ile jesteśmy w stanie poświęcić, by to odzyskać. Poznajemy siebie z innej strony - czy lepszej czy gorszej to już kwestia indywidualna, ale to jest właśnie nasza DEFINICJA. 

W tych paru czynach definiujemy się jako ludzie. Nawet jeśli jesteśmy tylko małymi kroplami w wodospadzie chwil - to to są nasze chwile. Nieważne czy dobre czy złe.
Doceniajmy je.

wtorek, 20 maja 2014

Rodzinę można sobie wybrać.

Sobota, 5:00 rano, dworzec PKP w Gliwicach. Nawet nie ziewam, choć przecież w nocy nie spałam. Widzę twarze, bliskie mi twarze, dzięki którym już wiem, dlaczego zdecydowałam się na to poświęcenie. Jedziemy na zawody. Kierunek: Poznań. 

To zaczęło się o wiele wcześniej. Czas leci, przewracają się kartki kalendarza, a ja pamięcią sięgam 10 lat wstecz. A chyba już nawet 11. 
- Mamo, my nigdy nie będziemy tańczyć - upierałyśmy się razem z siostrą, kiedy mama chciała nas zapisać na zajęcia taneczne. 
W końcu po dłuższych namowach dałyśmy za wygraną, poszłyśmy na pierwsze zajęcia i zostałyśmy do dziś. 
Początkowo była to forma zabicia czasu, poznawania czegoś nowego, co z czasem przerodziło się w PASJĘ. Taką na dobre i na złe. Przynoszącą powody do radości, ale i smutku. Uśmiech, a czasem ból. Wygrane i porażki. I wszystkie inne przeżycia, które dały życiowe lekcje i motywację do dalszego działania. Nauczyły współpracy w zespole, bycia zależnym od innych osób, odpowiedzialności za każdy krok, który musi być dobry, by reszta mogła na Ciebie liczyć. Zawsze.

YGREK. Tak nazywa się grupa, w której tańczę. Grupa, z którą dzielę część mojego życia. Spędzamy ze sobą na sali mnóstwo godzin. Miliony kropel potu, czasem kropel łez ze złości i zmęczenia, ogrom wykrzyczanych słów, kłótni, a z drugiej strony miliony wyśmianych wspólnie godzin, wyjazdów na warsztaty, obozy, turnieje, godziny nieograniczonej radości i szczęścia, a wszystko to zamknięte w "raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem"*. Kultura hip-hopu łączy ludzi. I zawsze powinna łączyć - nigdy dzielić. Dzięki tym wszystkim przeżytym chwilom wiem, że nie zamieniłabym tego miejsca, w którym jestem, na żadne inne. Nie zamieniłabym dziewczyn z mojej ekipy na nikogo innego. Jestem dumna z każdego sukcesu - nieważne czy jednostki czy grupy.

Człowiek może się zarzekać, że woli samotność. Może mówić, że nie lubi ludzi. Ba! Może nawet mówić, że ich nienawidzi, bo i takie osoby spotkałam, ale nie sprawdza się to na dłużej. Może i żyjemy dla siebie, ale siłą rzeczy również dla innych. A może przede wszystkim dla innych? Dlatego tak ważne jest, by znaleźć swoje miejsce na Ziemi, która wbrew pozorom, wcale nie jest taka wielka. Jak to mówią: "świat jest mały", dlatego uważam, że codziennie trzeba szukać tego, co daje najwięcej szczęścia, czegoś, co się kocha. A jak już się to znajdzie - trzeba pielęgnować i dawać od siebie 100%, by otrzymać o wiele więcej w zamian.

Każdemu człowiekowi na świecie życzę, żeby znalazł osoby, które dają wsparcie i niejeden powód do radości. 
Żeby znalazł rodzinę, którą może wybrać sobie sam. 



___________________
* - rozliczenie rytmu w tańcu

środa, 14 maja 2014

Żyjemy codziennie wśród ludzi...

Kilku ludzi w domu. Kilkudziesięciu ludzi w komunikacji miejskiej. Kilkuset ludzi mijanych każdego dnia w zabieganiu własnych spraw. Obserwujemy, słuchamy, rozmawiamy. 
Spotkaliśmy w życiu tysiące charakterów, o kolejnych dziesięciu tysiącach słyszeliśmy od rodziny, znajomych lub poprzez media.
Pokazujemy, że podążamy z duchem czasu, mamy światłe umysły gotowe odrzucić wszelkie schematy, bo przecież raz się żyje. A ten, kto uważa inaczej jest "sto lat za Murzynami".

I to wszystko bardzo pięknie brzmi, wszakże żyjemy w XXI wieku - wieku postępów, otwartości na nowe rzeczy i tolerancji w stosunku do drugiego człowieka.
Ale, jak zawsze nagle i niespodziewanie, pojawia się coś, co burzy nasz tolerancyjny wizerunek. 


Conchita Wurst - zwyciężczyni 59. Konkursu Piosenki Eurowizji w Kopenhadze. 

Myślę, że nikomu przedstawiać nie trzeba, bo Internet aż huczał (i huczy do tej pory):
  • zaczynając od Facebooka:  "Kiełbasa wygrała", "Porzygałem się", ... (reszty nie wypiszę, bo zostałaby sama cenzura)
  •  przez Kwejki:
  • i inną twórczość - na przykład na YouTube: 


I co teraz? 

Widzimy taki wizerunek sceniczny (tak powinniśmy odbierać wygląd Conchity Wurst) i nagle zapominamy, że przecież przed chwilą byliśmy tacy nowocześni. Znowu zamykamy się w swojej schematyczności i nie kryjemy swoich odczuć względem tego, co inne od poznanego przez nas do tej pory. 

My, ludzie, cechujemy się niezdecydowaniem. Przybieramy wygodne i elastyczne postawy. Raz konserwatywne podejście do życia, za chwilę znowu pójdziemy głosić liberalne "liczy się wolność słowa, wyznania, równouprawnienie i tolerancja".
Skoro twierdzimy, że jesteśmy otwarci na świat i jego jeszcze wiele nieodkrytych niespodzianek - to bądźmy zawsze. Czas sobie uświadomić, że jeszcze nie raz zostaniemy zaskoczeni. Myślę, że dzisiejsza "Baba z brodą" w przyszłości będzie po prostu błahostką. 
I nie - nie twierdzę, że na świecie będą i powinni biegać transwestyci lub (idąc dalej tym tropem) homoseksualiści/homoseksualistki. Chodzi tylko o pewnego rodzaju akceptację i świadomość. 

Świadomość tego, że nie zawsze wszystko będzie nam się podobało, bo na świecie żyje ponad 7 miliardów ludzi. 

Podobnych, ale wciąż innych od Ciebie.

czwartek, 27 marca 2014

Śniło mi się, że...



Miejsce spotkań, odbicie wyobraźni, pragnień, lęków, a może wspomnień?
Czym tak na prawdę jest sen? 
  
    Wiemy z doświadczenia, że pierwszym jego celem jest po prostu wypoczynek. "Wyłączenie się" na chwilę ze świata świadomości. Wyciszenie. Nie wiem, czy oprócz niego, istnieje inny stan, podczas którego nie analizujemy rzeczywistości w jakikolwiek sposób.
   A czy jest jakaś druga funkcja snu? Odpowiedź brzmi: tak
Sen jest traktowany jako odbicie aktualnych stanów - psychicznych, ale także i fizycznych. Za to odpowiedzialna jest podświadomość, która dokładnie zna nasze odczucia wobec otaczającego świata.

       Chcąc zrozumieć postrzeganie snów, musimy wiedzieć, że interpretacji na ten temat było mnóstwo, a ich wartość różniła się ze względu na czas pochodzenia. 

Starożytność podnosiła sen do wysokiej rangi, traktując go nawet jako świętość, toteż analizą zajmowali się głównie kapłani, ale także filozofowie czy wróżbici. 
Uważano bowiem, że poprzez sny można się kontaktować z zaświatami, co na pewno zjawiskiem naturalnym nie jest. 
Znak od Boga? Tak również traktowano marzenia senne, czego potwierdzenia możemy doszukać się w Biblii.
Inspiracja? Natchnienie? Dla artystów, malarzy lub poetów sny często były źródłem inwencji twórczej. Naukowcy również niejednokrotnie stwierdzali, że do ich odkryć w jakimś stopniu przyczyniły się właśnie one.
Zabobon? Za to właśnie zracjonalizowany świat uważał zbytnie utożsamianie się ze znaczeniem snów. 
XX wiek przyniósł naukowe badania połączone z interpretacją symboliki marzeń sennych. 
Pojawiają się tutaj postacie takie jak na przykład: Sigmunt Freud, Alfred Adler czy Carl Gustav Jung, którzy głosili tezę, że podczas snu uwydatnia się podświadomość, dzięki czemu możemy poznać swoje największe pragnienia, a nawet rozwiązać ukryte do tej pory problemy


Co ich różniło? 
  • Freud w snach widział prawie wyłącznie symbole seksualne i twierdził, że wszystkie obrazy tworzą się wskutek niezaspokojonych potrzeb.
  • Adler uważał, że sen jest to wyrażenie impulsu dążenia do znaczenia, a marzenie senne może być jego zaspokojeniem.
  • Jung uznał ważność obu popędów - seksualnego i samozachowawczego, ale sen był dla niego głównie odbiciem ważnych problemów życiowych człowieka.



         Teoria teorią. W każdej tezie jest przynajmniej ziarenko prawdy. A może nawet kilka ziarenek. Ale czym dla mnie jest sen, pomijając oczywiście funkcję odpoczynku?

         Zdecydowanie mogę uznać sen za miejsce spotkań. Spotkań z wrogami, przyjaciółmi, osobami nieznajomymi, znajomymi, a także takimi, których na co dzień nie zobaczę, bo należą do innego, tego podobno lepszego, świata. Ta ostatnia konfrontacja zazwyczaj głębiej zapada w pamięć. Wtedy, słusznie lub nie, uzmysławiam sobie, że jednak gdzieś jest ten drugi świat. Może jest to w pewnym sensie naiwna wiara, ale często wychodzę z założenia, że w coś wierzyć trzeba

      Oczywiście sny są również odbiciem mojej wyobraźni. Czasem budząc się, sama jestem pod wrażeniem wizjotwórczych zdolności mojego mózgu. I niestety: nie sposób takowych snów opowiedzieć. Zwykle próba opowiadania "ej, ale miałam genialny sen!" kończy się klapą, bo po prostu nie da się przekazać drugiej osobie autentycznych obrazów wytworzonych w mojej głowie.

         Ujawnienie się naszych pragnień ma miejsce w większości snów. Są to pragnienia różnego rodzaju - mogą być emocjonalne, materialne i tak dalej. Pragnąc szczęścia - śnimy o szczęściu, gdy chcemy nowego iPhone'a - śnimy o iPhonie. Myślę, że tak to mniej więcej działa.

        Z drugiej zaś strony mamy lęki - bardziej lub mniej świadome. Bo przecież ucieczki w lesie przed nieznanym mężczyzną nie można zaliczyć do pragnień. Tutaj można pokusić się o interpretację w oparciu o różnego rodzaju senniki, w których odczytamy prawdziwe (lub wcale nie) znaczenie naszego snu. Zatem ucieczka przed czymś świadczy o tym, że w naszym życiu jest coś, co nas przytłacza, czego unikamy, z czym boimy się stanąć twarzą w twarz i przed czym po prostu uciekamy. Doszukiwać się znaczeń i podtekstów możemy wszędzie. Czasem odczytamy je właściwie, a czasem wręcz przeciwnie. 

       A jak jest ze wspomnieniami? No od czasu do czasu zdarzy mi się śnić o czymś, co już miało miejsce. Zwykle historia jest wzbogacona lub zubożona o kilka detali, co spowodowane jest zapewne ingerencją naszej podświadomości w sny. 



I chyba każdy przyzna mi rację, że senne wędrówki w różne miejsca są dobrym uzupełnieniem naszej codzienności, pod warunkiem, że nie są oczywiście traumatyczne i koszmarne. Przecież we śnie wolno nam wszystko - na tyle, na ile pozwoli nam nasza podświadomość. I może po obudzeniu spotka nas rozczarowanie, ale czy życie codzienne już nas do tego nie przyzwyczaiło? No właśnie.



wtorek, 18 marca 2014

Coś, ktoś, nic, nikt...

     Któregoś pięknego marcowego dnia, zanim jeszcze deszcz zastukał w szybę codzienności, stałam sobie na przystanku autobusowym na osiedlu. Już to, że na nim STAŁAM, jest dość niespotykaną sprawą, bo zwykle wbiegam do autobusu (szkoda, że nikt nie mierzy mi czasu, bo chyba codziennie biję rekordy w sprincie na 100m czy ile to tam mam na ten przystanek) albo po prostu jestem pechowcem, który może jedynie pomachać do odjeżdżającego autobusu. Dobra, ewentualnie rzucić kilka przekleństw w stronę kierowcy, że przecież odjechał 10 sekund za wcześnie. Zdarza się. 

     Stojąc tak, przysłuchałam się rozmowie matki z jej malutką córeczką. Nie wiem, ile mogła mieć lat, gdyż moje ocenianie "na oko" zwykle się nie sprawdza, także pozostańmy przy tym, że po prostu była mała. 

- Córeczko, to jakie znasz jeszcze planety?
- Hmm... Jowisz.
-
A ten z pierścieniem jak się nazywa? 
- ...
- Saa...... 
- Saturn!
- Dobrze. I jakie jeszcze?
- Pluton. 
- Pluton już nie jest planetą.
- To czym? 
- Nie wiem... Jak mamusia się uczyła to jeszcze był, ale teraz już chyba do planet się nie zalicza. 
- To Pluton jest niczym. 


     Zgrabne podsumowanie, prawda?
Przecież to takie oczywiste: skoro COŚ nie jest CZYMŚ to znaczy, że jest NICZYM
Zawsze byłam pod wrażeniem dziecięcego rozumowania. 
Szkoda, że ta prostota myślenia w ciągu życia się zatraca. Pewnie wszystko byłoby łatwiejsze. 
Ale z drugiej strony nieświadomość czegokolwiek z reguły bardziej szkodzi niż pomaga...

     Niestety albo i stety - nie miałam tyle odwagi, by wtrącić się do rozmowy (bo przecież nie wolno podsłuchiwać) i wyprowadzić je z błędu słowami "Pluton to planeta karłowata, która nie zalicza się do grupy planet" czy jakoś tak. 

     Jedyne, co mi zostało to uśmiechnąć się do siebie, z myślą, że każdy kiedyś dochodzi do momentu, w którym uzmysławia sobie, że wszystko, co istnieje, co się dzieje - ma jakiś wpływ na życie, na ludzi, na świat. Może ciężko jest to pojąć, ale jakby tak się rozejrzeć to rzeczywiście wszystko czemuś służy. Wszystko, co istnieje, jest CZYMŚ.
    Dziewczynko! Gdybyś wiedziała, że dałaś mi temat do przemyśleń i napisania tych ponad 300 wyrazów, z pewnością byś się przekonała, że mimo, iż nie jestem Twoją mamą, babcią, ciocią ani nawet sąsiadką, że możliwe, iż już nigdy się nie spotkamy, że pewnie nawet nie zwróciłaś na mnie uwagi, to byłaś dla mnie KIMŚ na tym przystanku. 
Nie NICZYM, tak jak ten nieszczęsny Pluton.







"Poz­naj swoją war­tość, a nikt Cię nie po­kona i na­wet wro­gowie docenią. Pa­miętaj, każdy jest kimś, nie można być nikim!"

wtorek, 11 marca 2014

Pierwszy krok nigdy nie jest ostatni.

Dzień dobry, cześć, siema!
Jako, że odbiorców przekazywanych tutaj treści spodziewam się różnorakich - dlatego powitanie niech każdy sobie wybierze takie, jakie uważa za stosowne.


"W moim INNYM świecie jest INNA prawda..."

Dlaczego akurat słowa Pezeta w nagłówku? 
Odpowiedź jest bardzo prosta. 

Jeśliby na chwilę zmienić się w małą dziewczynkę, brzmiałoby to mniej więcej tak: 
MÓJ ŚWIAT I MOJE KREDKI. 

Natomiast, mając za sobą te 20 lat, powiem inaczej:
wszystko, co mnie w życiu spotkało, co mi się przydarzyło, czego doświadczyłam - wszystko to sprawiło, że mój świat i jego wartości są już w pewien sposób zdefiniowane i ukierunkowane. Owszem: nie twierdzę, że nie ulegną zmianie, bo człowiek uczy się całe życie, poznaje, odkrywa... Ale i tak pozwalam sobie wygłaszać tezę, że MAM SWÓJ INNY ŚWIAT.

INNA PRAWDA. Myślę, że można to nazwać paradoksalnym stwierdzeniem. Bo przecież PRAWDA JEST JEDNA. Co wcale nie oznacza, że muszę się z nią zgadzać. 
Może niekoniecznie mam w tym momencie na myśli kwestionowanie tego, że dwa razy dwa równa się cztery, ale istnieją tematy, na które mam po prostu odmienne zdanie.


Skoro jesteśmy przy pierwszym poście - chyba to jest odpowiedni czas na zaznaczenie kilku oczekiwań względem Was, drodzy Czytelnicy!
Spokojnie, bez strachu - do niczego nie zmuszam :)
  • Po pierwsze: kultura. Możecie się ze mną nie zgadzać w komentarzach, możecie podważać to, co będę tutaj pisać, możecie jeszcze wiele innych rzeczy, ale błagam: Z KLASĄ! Bo to, że mam włosy w kolorze blond (farbowane, ale jednak!), wcale nie oznacza, że jestem głupia, nie mam nic do powiedzenia i można mnie obrażać. Chamstwa nie toleruję - koniec w tym temacie.

  • Po drugie: wyrozumiałość. Głównie jeśli chodzi o godziny pojawiania się wpisów. Jeśli całe popołudnie i pół wieczoru czekasz aż pojawi się wpis (bo nie ukrywam, że liczę na paru wiernych czytelników), chce Ci się spać i ziewasz z częstotliwością 4 ziewy na minutę - radzę Ci: idź spać, przeczytasz rano. Zwykle tworzę bardzo późnymi wieczorami, a nawet w nocy, więc oszczędzając nerwów Tobie ("K...., miała dodać dzisiaj wpis! Już nie będę wchodzić na jej bloga!")
    i sobie ("O nie, znowu zawiodę czytelników, pomyślą, że mam ich gdzieś!")
    na prawdę polecam spodziewać się mnie w najmniej oczekiwanych momentach - jeśli w ogóle istnieje taki termin w odniesieniu do postów na blogu - a nie w konkretnych porach (np. w każdą środę i sobotę o 18:00).

  • Po trzecie: nie oceniaj. Wiem, że ludzie kochają to robić, a dodatkowo anonimowość w sieci daje im szerokie pole manewru, ALE! To, że przeczytałeś opis "O mnie", zobaczyłeś moje wszystkie zdjęcia na facebooku (serio to zrobiłeś/aś? Gratulacje!), być może przeczytałeś wszystkie wpisy na photoblogu, którego prowadzę od 4 lat - to wcale nie oznacza, że mnie znasz. A jest taka reguła, o której wielu ludzi zapomina: Nie znasz - nie oceniaj!



    To chyba tyle moich oczekiwań, jeśli coś mi się przypomni - na pewno Wam o tym napiszę.

    Aha! Cycków nie będzie (bo ten, kto mnie chociaż trochę zna - wie, co odpowiadam na zdania typu "Aga, pokażesz cycki - będą lajki!" ;) ), ale mam nadzieję, że Wam się spodoba u mnie i będziecie mnie odwiedzać, a ja będę mogła odsłaniać krok po kroku kawałeczek siebie.
    Siebie, a raczej swojego mózgu i swoich myśli.
    W końcu podobno "Mózg to najseksowniejsza część kobiety." :)

     

    Miłego dnia!